muzyka elektroniczna, el-muzykamoog

Mike Oldfield - Crises

Mike Oldfield

Crises

rok wydania: 1983

Tą płytę wykorzystano do celebracji 10 rocznicy wydania Tubular Bells i działalności solowej Oldfielda. Stąd świadome nawiązanie w tytułowym utworze do płyty, od której wszystko się zaczęło. To zarazem najbardziej rockowe wydawnictwo tego muzyka i imponująca próba przemycenia brzmień heavy metalowych. Oldfield mówił: „Zawsze lubiłem to co inni nazywają heavy metal. My po prostu nazywamy to rockiem i dla mnie to bardzo ekscytująca muzyka i mam wielką frajdę ją grając". Rockowe wcielenie połączył z pełną ciepła atmosferą pasaży zmieszanych z akustycznymi gitarami a ich brzmienie skombinowano z gitarą elektryczną brzmiącą hard rockowo, romantycznie bądź egzotycznie. Jak Oldfield przyznawał strona z singlami była typowo komercyjna zaś utwór „Crises" stworzył dla swej osobistej satysfakcji. Czyli dla każdego coś miłego; i dla tego mniej wybrednego i dla tego bardziej wymagającego słuchacza.

"Crises". Prawie 21 minutowa suita zaskakuje. Perkusista Simon Phillips odkrywa cięższe oblicze Oldfielda siłą napędową utworu czyniąc dudniące, rockowe bicie w bębny. Pierwsze dwie minuty skonstruowano w manierze muzyki elektronicznej. Otrzymujemy bardzo powabny, delikatny temat na syntezatory i dzwony rurowe, tworzący reminiscencję klimatu „Tubular Bells". Dużo gitary i dźwięków przywodzących na myśl sztandarowy album Oldfielda jest też w dwóch kolejnych opartych na gitarze tematach, gdzie w drugim z nich pojawiają się ciekawe sample ambulansu na sygnale, tłuczenia szkła i ostra gitara wspomagana perkusją, nastrój wzmaga się, mamy zmianę tempa i intensywności dźwięku, by wpaść w wyraźnie cięższe brzmienia przechodzące w elementy typowej progresji, klimat staje się coraz bardziej energetyczny i pełen agresywnej gitary. Mike wykrzykuje wściekle hymn "Crises, crises!!! you can't get away". Ze stylu w guście King Crimson nagle przechodzimy w odmienną atmosferę części zwanej od śpiewanych w czasie niej słów „The Watcher On The Tower", zapętloną muzycznie, ale zręcznie ubarwioną różnymi ozdobnikami. Tu prym zdecydowanie wiedzie Simon Philips popisujący się swym kunsztem perkusisty. Ta łagodniejsza a zarazem patetyczna część suity zwraca uwagę nie tylko rytmiczna perkusją ale i ciekawymi brzmieniami gitary ( zwłaszcza Adama Anta) jak i pięknymi wokalami samego Oldfielda, który uatrakcyjnił je ciekawymi pogłosami. Utwór przechodzi w cichszą, spokojniejszą wariację początkowego tematu. Delikatny syntezator, wygrywa subtelną melodię z dyskretnym towarzyszeniem basu a później mocniejszym wejściem gitary elektrycznej tworząc razem stonowany spokojny nastrój, który znów ewoluuje. Co ciekawe, blisko ośmiominutowe pełne powtórzeń zakończenie będące kodą, syntezatorową wariacją jednego z wcześniejszych tematów, właśnie owym keyboardowym dźwiękiem wpada w wibracje przypominające Marillion z początków ich drogi.
Cały utwór to różnorodna paleta nastrojów i zmian tempa, rytmów i solo gitarowych, miks tonów i melodii. Mamy tu kilka bardzo pięknych syntezatorowych wstawek. Jeśli się wsłuchać to można dostrzec tą suitę jako swoisty ukryty hołd dla „Tubular Bells" z motywami z tej płyty rozwiniętymi w bardziej rockowym stylu gdzie syntezatory ustanawiają oś głównego tematu a bębny stawiają odpowiednie akcenty.
"Moonlight Shadow" to największy singlowy przebój Oldfielda zamordowany przez stacje radiowe ciągłym jego graniem. Utwór oparto na gitarze akustycznej a właściwie gitarowym solo przypominającym charakterystyczne brzmienie Knopfler'a z Dire Straits. Ten słodki, popowy kawałek w warstwie muzycznej, inny jest jeśli chodzi o tekst i ponoć jest poetyckim ujęciem tragicznej śmierci Johna Lennon'a ( wiele aluzji, łącznie z ilością oddanych przez Chapmana strzałów) czego sam Oldfield nigdy nie potwierdził. Iskrzy się tu aż od świetnych muzyków: znów Simon Phillips na bębnach (współproducent płyty) podkład na basie Phil Spalding (GTR), keyboardy Micky Simmonds (Rennaisance) i Anthony Phillips (wczesne Genesis) na gitarach. Ale tak naprawdę ten utwór zdominowała jedna osoba. Znakomita prezentacja wokalnych umiejętności Maggie Reilly przekształca tę piosenkę w arcydzieło muzyki pop z Oldfieldem zepchniętym na drugi plan do roli aranżera i twórcy efektownych podkładów. Bardzo ciekawe zestawienie, ostrej gitary elektrycznej, perkusji i czystego prawie ckliwego głosu wokalistki. Ta prosta ballada pop stała się na lata wizytówką Oldfielda jako dostarczyciela przebojów.
"In High Places" kolaboracja z Jonem Andersonem brzmi już od początku jakby była wyjęta z jakiegoś wcześniejszego albumu Yes. Sprawia to pełen dysonansów głos Andersona, który wyraźnie w progresywny sposób traktuje swe zaśpiewy. Słychać tu wyraźniejsze użycie syntezatorów ale zwracają przede wszystkim uwagę partie wibrafonu i podkład perkusyjny. Ta w sumie prosta acz chwytliwa piosenka o pragnieniu latania w przestworzach, świetne wkomponowuje się w nastrój albumu choć jak dla mnie zbyt gwałtownie się kończy w momencie który wydawałby się być tylko rozwinięciem do dalszej części.
"Foreign Affair"Ten utwór ujawnia mistrzostwo Oldfielda. Banalny, new age'owo romansowy tekst, monotonność oparta na powtarzalności podkładu, melodii i tekstu właśnie powinna nużyć już po chwili tymczasem owa mantra buduje hipnotyzującą magiczną atmosferę. Od miernoty chroni ją zmysł Oldfielda jako aranżera i producenta choćby wykorzystaniem arcyciekawie brzmiącego wibrafonu Pierre'a Moerlen'a no i oczywiście możliwości wokalnych Maggie Reilly.
"Taurus 3" to flamenco z przyjemne brzmiącą hiszpańską gitarą w typowym dla Oldfielda stylu. W formie ostinatio, krótkie, powtarzane pasaże będące doskonałym przykładem świetnej gry Oldfielda na jego podstawowym instrumencie, gitarze. Trzecia część trylogii „Taurus" zaskakuje różnicami jakie przynosi względem swoich poprzedniczek choćby tym, że to już nie epicka suita lecz krótki kawałek stworzony dla czystej przyjemności grania i słuchania. Nawiązanie do kultury hiszpańskiej było też taktyką marketingową. Hiszpania była wówczas krajem w którym Oldfield cieszył się olbrzymią popularnością.
"Shadow on the Wall". Tekst brzmi jak wyznania miłosne sadomasochisty tymczasem został zainspirowany jak to przyznano, ciężką sytuacją Polaków w czasie stanu wojennego. Ten więc politycznie obciążony, bardzo energetyzujący kawałek to świetna linia basowa, ukryte banjo i niesamowita, przypominająca kreację teatralną prezentacja tekstu przez Roger'a Chapman'a (dawny wokalista Family), wzmocniona jego krtaniowo chrypkowatym śpiewaniem. Ten najostrzej brzmiący utwór nabiera smaku w miarę rozwinięcia tematu. Znakomite solówka gitarowa a zwłaszcza świetna perkusja. Jedna z tych kompozycji, które mogę słuchać w kółko. Dłuższa wersja tego utworu pojawiła się później na składankach.

Duże znaczenie u Oldfielda nabrała już przy „Five Miles Out" obsesja technologiczna co czyni to co nagrywał w tych czasach bardzo interesującym. Wplatał w tą muzykę dużo syntezatorów i elektronika dodała jej wiele świeżości, czaru i powabu. Oldfieldowski styl nie dawał się dobrze transferować w krótkie utwory stąd przemyślana, bardzo trafna decyzja o kolaboracji z innymi wykonawcami i znakomity ich dobór. Rezultat jest wyśmienity. I tak Maggie Reilly przejęła delikatniejsze kawałki nasycając je swą muzyczną osobowością a Anderson i Chapman przydzieleni zostali do utworów nadających się do ich piosenkarskiej charyzmy. Zgrabnie dokonał także selekcji utworów. Napomknę przy tym, że płyta doczekała się mutacji jako VL 2262, gdzie pozmieniano kolejność utworów i dodano utwor „Mistake" z poprzedniej, „pięciomilowej" sesji.
"Crises" to owocne spotkanie elementów rocka progresywnego i popu balansujące na granicy komercji i art rocka co słychać najwyraźniej w tytułowej suicie dającej niezapomnianą kombinację prog rocka, syntezatorowych gobelinów i solidnego podkładu perkusyjnego.
Co do tytułu -Oldfield zaprzeczał, że wynikał z jego życia osobistego, które uważał wtedy za bardzo udane. Owe kryzysy miały pozytywny wydźwięk. Chodziło mu o edukację jaką dało mu te 10 lat dzięki, którym wyrósł z arogancji i zarozumiałosci i skupił się na tym co robił najlepiej: muzyce.
Co do symboliki okładki -dla mnie to przywołanie tytułów wszystkich utworów. Księzyc („Moonlight Shadow"), wieżowiec (fragment z „Crises" o wieży, „In High Places"), cień na morzu („Moonlight shadow", „Shadow On The Wall"), morze (tekst „Foreign Affair"), człowiek ni to patrzący ni to szykujący się do samobójczego skoku („Crises"). (9.62/10)

Mike Oldfield: Banjo, Bass, Guitar, Mandolin, Piano, Harp, Tambourine, Vocals, Bells, Farfisa Organ, Shaker, Prophet Synthesizer, Simmons Drums, Dmx, Fairlight CMI, Roland Synthesizer
Jon Anderson: Vocals (3)
Roger Chapman: Vocals (6)
Simon Phillips: Tambourine, Bells, Producer, Shaker, Finger Snaps, Stomping, Tama Drums
Maggie Reilly: Vocals (2-4)
Rick Fenn: Guitar (1)
Pierre Moerlen: Vibraphone (3)
Phil Spalding: Bass- Mike Oldfield / guitars, basses, drums, percussion, harp, bells, keyboards, synths, mandoline, shaker, banjo, tambourine, vocals (1-2)

1. Crises (20:53)
2. Moonlight Shadow (3:38)
3. In High Places (3:34)
4. Foreign Affair (3:52)
5. Taurus 3 (4:17)
6. Shadow on the Wall (3:10)


spawngamer

« powrót